sobota, 25 czerwca 2016

Safari park - czyli zasepic sie nad losem sepa

Blair Drummond Safari Park, czyli rozrywka teoretycznie przeznaczonej głownie dla dzieciaków. Ale czy tylko? Ja pojechałam do Safari Park parę tygodni temu, skończyła się wtedy ciepła pogoda i park był przyjemnie pustawy.







Kto w takim parku był to wie ze sa tam zwierzaki w zagrodach, na przykład słonie czy żyrafy ale są tez zwierzaki na wybiegu. Na ten wybieg wjeżdżamy samochodem i podążając powolutku wyznaczona trasa możemy oglądać jak sobie chodzą, na prawie wolności. Dotyczy to antylop, zebr, nosorożców a także (chociaż trzymanych osobno z przyczyn oczywistych) lwow oraz małpek. 
 

Do małpek to wjeżdża się na własna odpowiedzialność bo podobno kiedy są w figlarnym nastroju to potrafią wskakiwać na auta i obrywać ludziom wycieraczki. 


Wiec tak, w Safari Parku mamy zwierzaki na które dzieci mogą się gapić, niektóre jak koniki na przykład mogą pogłaskać, mogą się wspinać na drabinki, ześlizgiwać ze ślizgawki, biegać w kolko, objadać się straszliwie niezdrowym jedzeniem, wyciągać od rodziców kasę na pluszowe lemury i plastikowe zabawki ale czy tylko o to w Safari Parku chodzi?
Większość zwierzaków które możemy podziwiać w Safari Park'u to są gatunki zagrożone wygniciem. No weźmy na przykład takiego sępa. Czy ktoś by pomyślał ze sep jest krytycznie zagrożony wyginięciem? Ze w przeciągu ostatnich lat udało się kłosownikom wytępić 90% populacji sepów na świecie?  A tak właśnie jest.  



Sepy o czym ja sama dowiedziałam podczas wizyty w Safari Parku, pełnią niesamowicie ważną role w naszym ekosystemie.  Zjadają truchło, o czym wszyscy wiemy, ale czy wszyscy wiemy ze bez sepów zjadających ta padlinę po na przykład takiej Afryce szalałyby choroby i zarazy? Gnijące na potęgę góry mięsa powodowały by nie tylko smród niemiłosierny ale tez skażenie, na przykład wody, jeśli zwierze padło w rzece lub stawie. Sep jest niezwykle praktycznie zaprojektowany przez naturę, mianowicie, wyewoluował z ptaków myśliwskich lecz stracił ich mordercze pazury. Zyskał za to długą i gola szyje. Czemu sepia szyja jest pozbawiona piór? Bo czasami aż po skrzydła zanurza łepek w padlinie i długie pióra na szyi byłyby wysoce niehigieniczne i trudne do utrzymania w czystości. Ponadto sep ma niesłychanie odporny żołądek, może spokojnie i bez problemu strawić nie tylko gnijące truchło ale tez zwierze które padło z powodu choroby takiej jak malaria czy inna cholera i nic mu nie będzie. 
Jednakze jeśli spróbować karmić go chlebem prawdopodobnie zatrujemy biedaka, jedna pani podczas pokazu próbowała i opiekun ptaków stanowczo zaprotestował. 




Po raz pierwszy widziałam pokaz w którym brały udział sepy. Widziałam już sokoły, orły, sowy ale sępów nigdy a tym razem trafiła mi się gratka. Nie tylko widziałam pokaz latania sępów to jeden z nich był gwiazda Hollywood i występował w filmie z Colinem Farrelem pod tytułem Alexander. Sep ten ma imię Alex, występował tez w innych produkcjach i od dzieciństwa (czy tez raczej od pisklenstwa) obcuje z człowiekiem. Przez to, ze większość życia spędził w klatce to nie lata zbyt dobrze a brzydka pogodę (kiedy jest zimno) nie lata wcale. Podobno niedługo maja mu sprowadzić dziewczynę i maja nadzieje ze para się sobą zainteresuje bowiem ten konkretny gatunek sępa który Alex reprezentuje znajduje się na granicy wyginięcia. 


Drugim mniejszym sepem który brał udział w pokazie był Kevin. Kevin to młodziak i czasami nie słucha sie trenera/opiekuna. A jeszcze mniej się go słuchał jastrząb, niestety zapomniałam jak miała na imię. Ktora żywi graca niechęć do sępa Alexa i pomimo bycia od niego dwukrotnie mniejsza uważa ze gdyby dano jej szanse to dokopała by mu w ten pierzasty tyłek. Pod koniec pokazu poleciała wiec nad klatkę Alexa i zaczęła się na niego drzeć z wysoka, zakładam ze były to same obelgi w jastrzębim dialekcie.
 Ludzie masowo mordują sepy na dwa głownie sposoby, poprzez truciznę, ponieważ pomimo ze sep może strawić naturalnie powstałe bakterie nadal można je otruć. Kiedy taki sep zje podłożona mu i wypchana trucizna padlinę a następnie wróci do kolonii gdzie padnie, jego kumple i rodzina pożywią się nim, bo w końcu nic nie może się zmarnować i oni tez padną, wtedy dalsi krewni pożywią się nimi i tak dalej w ten sposób w przeciągu tygodnia można się pozbyć całej kolonii sępów. Innym sposobem mordowania i okaleczania tych ptaków są przewody wysokiego napięcia.

Blair Drummond Safari park opiekuje się również szympansami, kilkoma lemurami, nosorożcami, słoniami, para lwow morskich, kilkoma pingwinami, tygrysami, żyrafami i innymi. 

W tym momencie na terenie parku trwa akcja pod nazwa "Link to the wild" która zrzesza rozmaite działalności charytatywne, takie jak:
OSCAP - na rzecz nosorożców, anty kłusownictwo. Nosorożce sa niemal na wyginięciu. Czemu? Z powodu nieszczęsnych rogów. Podczas przejażdżki po parku po raz pierwszy miałam okazje przyjzec sie nosorożcowi, nazwijmy to z bliska. Bo wspomagana byłam aparatem fotograficznym, chociaż przyznam ze nie były daleko. Chodziły sobie spokojnie i skubały trawę. Bez krat i klatki wyglądały znacznie bardziej naturalnie. Po raz pierwszy uznałam ze nosorożec jest ładny.

GCF - Ochrona Żyraf - Rothschild giraffe, gatunek na wyginięciu, zostało ich na wolności około 1,200, to znacznie mniej niż w niedzielny poranek przewala się ludzi przez średniej wielkości supermarket. Żyrafy są trzymane osobno, nie wolno dookoła nich jeździć samochodem, zakładam ze są na to zbyt płoche i nie byłoby to dla nich bezpieczne. 



Bulindi - Ochrona szympansów - O szympansach (oraz gorylach) i tym jak człowiek je traktuje pisała miedzy innymi Martna Wojciechowska w książkach z serii "Kobieta na krańcu świata". Ja powtarzać tego co napisała nie będę bo mi czerwona mgła staje przed oczami na sama myśl. Ta akcja charytatywna ma na celu zapewnić koegzystencje pomiędzy szympansami a lokalna ludnością. To elegancka forma stwierdzenia ze ludzi trzeba non stop nadzorować by nie krzywdzili bezbronnych stworzeń które są już w tym momencie zagrożone wyginięciem. 

MOM - Monk seal monitoring - Ochrona fok. Głownie patrolowanie wybrzeży gdzie foki żyją i się rozmnażają, żeby zapewnić im bezpieczne warunki bytowanie. Status fok śródziemnomorskich to zagrożone wyginięciem. 

VulPro oraz IVP - ochrona sepów. Jedna z tych organizacji zbiera fundusze na zabezpieczanie linii wysokiego napięcia przy pomocy tak zwanych "bird flappers" (powiewaczy) które będą umieszczane na drutach widoczne dla sepów z daleka i zapobiegną porażeniu ich prądem. Sepy są w tym momencie krytycznie zagrożone wyginięciem. Tak na marginesie. Ja optuje za tym by po tym jak kłosownikom uda się wytępić wszystkie sepy na świecie to połapać drani i zagonić do zbierania i utylizowania padliny ktoś to będzie musiał robić. 


SRSG - obserwacja ptaków łownych - na terenach Szkocji. W tej chwili nie zagrożone wyginięciem
BMAC - Ochrona Makakow - potrzebują funduszy by zakończyć nielegalny handel Makakami oraz odnowić ich naturalne środowisko. Ich aktualny status zagrożone wyginięciem.

Feedback Madagaskar - Ochrona Lemurów. Ochotnicy tej organizacji pracują nad tym by odnowić naturalne środowisko lemurów. Planują posadzić tysiące drzew i zadbać o rozsądna gospodarkę naturalnymi zasobami by zapewnić przetrwanie lemurom. Aktualny status lemura? Krytycznie zagrożony wygięciem. W Safari Parku widziałam trzy, jeden się schował do klatki, jeden spal na poręczy ignorując ludzi. Ten miał tylko jedno oczko, nie wiem czemu. A jeden, a raczej jedna ciekawska lemurka postanowiła wyczaić czy to już pora jedzenia. Po pierwsze wskoczyła na barierkę, tuz obok mnie i zaczęła dobierać się do mojej torby. Co przywitałam z bezwarunkowym zachwytem. Jednakże zaraz w zasięgu wzroku pojawiła się opiekunka ciągnąc wózek i lemurka straciła zainteresowanie moja torba. Wskoczyła na wózek prowadzony przez opiekunkę i dala się powozić w te i wewte. Najtrudniejszym było dla mnie oprzeć się pokusie by je pogłaskać. Przed wejściem do zagrody lemurów powieszono znaki zabraniające głaskania lemurów i muszę przyznać ze musiałam użyć całej siły woli żeby tego nie zrobić. Były na wyciągniecie reki.

Poniżej rękodzieło artystyczne, czyli wlasnokopytnie wykonany rysunek przedstawiający mitologiczna Lope. Do czasów dzisiejszych dotrwały jedynie malowidła naskalne przedstawiające Lopy i można je oglądać miedzy innymi w Lascaux Francja. Lopy wyewoluowały z czasem i stały się Anty-Lopami. Jednakże wrodzony pesymizm i negatywne nastawienie do życia spowodowało ze ten gatunek zaginał całkiem. Były bowiem anty wszystkiemu nawet przedłużaniu własnego gatunku ;)



























niedziela, 19 czerwca 2016

Pchli targ czyli sredniowieczne cuda wianki




 Zarówno Polska jak i Wielka Brytania maja swoje powiedzonka które gdzieś tam daleko w historii maja swoje korzenie. Najczęściej pochodzenie tych przysłów i powiedzonek ma całkowicie banalne pochodzenie jednakże przez lata obrosły one w swoiste mitologie, co ciekawe chętniej i lepiej pamiętamy te wyssane z palca opowiastki niz prawdę. Oto niektóre ciekawostki jakie znalazłam które zainspirowały powstanie tego wpisu i jego ilustracji. 




Nie wylewaj dziecka z kąpielą - Don't throw the baby out with the bathwater. Spotkałam się  z rożnymi tłumaczeniami pochodzenia tego powiedzonka. Na przykład takim, ze w czasach średniowiecznych kapano się tylko raz w roku, w maju. Coroczna kąpiel majowa według zwyczaju zaczynał pan domu. On tez jako jedyny korzystał z czystej cieplej wody, następnie w kolejności kapali się synowie po czym kobiety następnie dzieci a na końcu niemowlaki. Stad powiedzenie "nie wylewaj dziecka z kąpielą" gdyż zanim przyszła  kolej na niemowlę woda była tak brudna, ze podobno można było w niej bobasa zgubić. Niestety jakkolwiek fajnie by było założyć ze to prawda to geneza tego powiedzonka jest znacznie bardziej prozaiczna bierze się ono z Niemiec. Datuje prawdopodobnie na około 1500 r  a przyjęło się ono na Wyspie prawdopodobnie około 19 wieku i od samego poczatku oznaczało dokładnie to samo co teraz. 

 Honeymoon - miesiąc miodowy i śluby. Skąd wziął się zwyczaj pobieranie się w czerwcu? Spotkałam się z wytłumaczeniem ze zwyczaj pobierania się w czerwcu bierze się stad, ze po dorocznej kąpieli majowej para młoda nadal w miarę ładnie pachniała. Aczkolwiek nowożeńcy zaczynali już trochę wonieć, stad zwyczaj by panna młoda miała przy sobie bukiet który miał maskować nieprzyjemne wonie. Czy tak faktycznie było to nie sadze, aczkolwiek na pewno nie kapano się wtedy tak często jak teraz to zapewne nawet średniowieczne "czyściochy" szorowały się częściej niż raz w roku. 

 
Zwyczaj miesiąca miodowego tłumaczy się tym ze w czasach gdy Anglię zamieszkiwali Saxoni i Anglicy panował obyczaj by przez cały miesiąc od daty ślubu ojciec panny młodej dostarczał młodemu tyle miodu pitnego ile on mógł wypić. Co miało podobno hmm zapewnić stosowne chęci u młodego. Innym wytłumaczeniem tego zwyczaju mogla być chęć utrzymania zięcia w stanie nietrzeźwości. Ponieważ "reklamacje" przyjmowano tylko do miesiąca po ożenku. Jeśli młody nie zgłosił sprzeciwu przez miesiąc to potem już reklamacji nie przyjmowano. Najbardziej realistycznym wytłumaczeniem pochodzenia zwyczaju miesiąca miodowego z jakim się spotkałam to zwyczaj ruszania przez moda parę w podroż by odwiedzić wszystkich znajomych i krewnych którzy nie mogli przybyć na ślub. To brzmi najbardziej sensownie i tej wersji będę się trzymać.
 
Let Your hair down. Rozpuścić włosy (wyluzować się).  Te wysokie szpiczaste kapelusze które damy nosiły na głowach w czasach średniowiecza, kryły w sobie ich włosy. Upięte bardzo wysoko i mocowane szpilkami. Tylko w sypialni czapki te zdejmowano i puszczano włosy luzem, w tym samym czasie następowało wyluzowania i czas na swawole. Stad określenie rozpuścić włosy w Anglii rozumiane jest jako czas na wyluzowanie.

Umoczyć gwizdek – angielskie „wet your whistle"  prawdopodobnie należy traktować dosłownie gdyż przysłowiowy gwizdek to po prostu nasze gardło. A powiedzonko zmoczyć gardziołko to my przecież dobrze znamy. Jednakże wedle legendy podobno w powszechnym użyciu były w czasach średniowiecznych gliniane kubeczki z wbudowanymi gwizdkami w uszkach, lub zawieszonymi na sznureczkach. Osoba która skończyła drinka (piwo) gwizdała swoim kubkiem by przyciągnąć uwagę obsługi. Swoją droga szkoda ze ten zwyczaj się nie przyjął na dobre. Zamiast tłoczyć się przy barze moglibyśmy siedzieć wygodnie i gwizdać pod nosem czekając na dolewkę.

.

"Raining cats and dogs" nasza wersja to pogoda pod psem. Tłumaczeń źródeł tego powiedzonka jest dużo, jednakże nikt nie wie na pewno jak ono powstało. Jedno z moich ulubionych wytłumaczeń (a także całkowicie nieprawdziwe) jest takie ze, w deszczowe dni, wesoła kompania złożona głownie ze szczurów, myszy, kotów a być może nawet i psów lokowała się pod samym dachem na strychu. Bylo tam ciepło i przytulnie do czasu, gdy podczas porządnej ulewy kryty słoma dach zaczynał przeciekać. Wtedy uciekając przed deszczem mieszanina kocich, mysich, szczurzych łap, uszów i ogonów zbiegała lub czasami zlatywała na łeb na szyje do wnętrza. Stad tez wynalazek łóżka z baldachimem. miały one chronić śpiących ludzi przed opadami z myszy tudzież karaluchów...  





 Mind Your own wax/business. Pilnuj swojego interesu, lub tez swojego wosku. Podobno geneza tego powiedzonka wywodzi się czasów kiedy kobiety używały makijażu wykonanego z wosku.  Działo się to oczywiście przed wynalezieniem podkładu do twarzy i kobiety używały wtedy wosku pszczelego którym pokrywały twarz by ukryć problemy z cera. Metoda ta była bardzo popularna głownie z powodu wietrznej ospy.  Wiele dziewczyn po przejściu ospy chcąc zatuszować nierówna cerę sięgało po wosk.
Głównym problemem z takim makijażem był fakt ze wosk po zaschnięciu twardniał i kiedy elegantka mówiła lub uśmiechała się to pękał. Kiedy inna dama nietaktownie zaczynała się gapić na pękający wosk koleżanki przypominano jej by pilnowała swojego wosku. Innym problemem z woskowymi buziami było to ze pod wpływem ciepła spływały z twarzy. Głównym źródłem ogrzewania w domach były kominki, dlatego gdy dama siedziała przed kominkiem stawiano przed nią specjalny parawanik/ekranik który miał ja chronić przed utrata twarzy, w sensie dosłownym.


sobota, 18 czerwca 2016

The Red Arrows - podniebne akrobacje



Jak to możliwe ze mieszkając w UK od relatywnie długiego czasu nie wiedziałam o istnieniu the Red Arrows? Nie wiem naprawde, tak czy inaczej dowiedziałam sie o nich niedawno. W tym roku maja tylko trzy pokazy w Szkocji a ja załapałam się na jeden z nich. Odbywal sie w Arbroath, małym rybackim miasteczku, nie daleko Aberdeen. Arbroath słynie z wędzonych rybek. Podobno jak wędzona rybka to tylko z Arbroath. Sa one tak popularne ze nazwa "Smokies z Arbroath" (wedzoneczki z Arbroath) została zastrzeżona. Chodzi o to żeby nikt podróbki ludziom nie wciskał. Wędzonej rybki z Arboath naturalnie spróbowałam i była pyszna.
 


Pokaz The Red Arrows byl częścią wojskowego festiwalu The heros of the heros. Trochę historii, trochę rozrywki, trochę pokazów, zabawy dla dzieciaków, uroczyste dekorowanie miejscowych bohaterów, czyli ludzi którzy zostali wyróżnieni przez miejscowa ludność, dzięki swoim zasługom. No i oczywiście pokaz lotniczy.

Festiwal zaczął się od przelotu nad głowami publiczności myśliwca wojskowego Eurofighter Tyhoon. Mial przleciec dokładnie o 11 rano, za dwie jedenasta można było go usłyszeć kiedy "czaił" sie w chmurach,  kołując żeby dokładnie o 11 pojawić sie nad naszymi głowami.
Usiłowałam zrobić mu zdjęcie ale takie myśliwce sa strasznie zwinne i szybkie, zakładam ze ten konkretny leciał w ślimaczym tepie specjalnie po to żebyśmy mieli szanse go zaobserwować, ich prędkość przelotowa to 1 838 km/h a osiągnąć mogą znacznie więcej. Kto chce zobaczyć takiego myśliwca w akcji tu jest filmik z youtube, nie tylko można na niego popatrzeć ale tez posłuchać "mruczenia" jego silników.


Także Eurofighter pojawił się na kilka sekund, przeleciał nad naszymi głowami, zrobił nagły zwrot niemalże w miejscu i odbił ostro do góry, wykonał jeszcze jeden szybki zwrot i pooooolecial. Na mnie zrobił wrażenie.

Następna częścią programu była parada, a raczej paradka, bo raptem trzy orkiestry dudowe (?) Pipe Bands, przemarsz kadetów i weteranów. Przemaszerowani z parkingu na trawiaste pole i tyle. Jeśli chodzi o parady i marsze to polecam otwarcie festiwalu w Edinburgh.




Następnie zaczęły sie pokazy, na przykład pokaz wojskowy, za dużo z tego nie widziałam, bo raczej niska jestem. Przede mną stała kupa luda a większość pokazu polegała na tym ze żołnierze padli na trawę i tak leżeli udając ze ostrzeliwują "przeciwnika". Jeden z żołnierzy udawał ze jest ranny. Następnym punktem programu miało być pojawienie sie grupy QRF (Quick Reaction Force) czyli szybkiego reagowania. Ktora nie zareagowała zbyt szybko bo sie spóźniała. Opóźnienie to nie było zaplanowane, chłopaki spóźniali sie ot tak po prostu. Byc może zapodziali gdzieś kluczyki do auta? Zakładam ze biedakowi ktory spowodował to opoznienie dostało sie potem od przełożonych ;(





W końcu sie pojawili i ruszyli szybko na górkę gdzie unieszkodliwili "przeciwnika", uratowali "zranionego" i pojechali. Byly i inne rozrywki ale tak naprawdę wszyscy czekali na pojawienie sie the Red Arrows.



Jak takie małe miasteczko zdobyło fundusze na ich pokaz to trudno orzec. Słyszałam (nie wiem czy to prawda) ze taki pokaz kosztuje około 13.000 funtów i prawdopodobnie oplata ta w większości pokrywa jedynie koszty paliwa. Zgaduje ze to może być prawda ponieważ utrzymanie ich maszyn w wymaganej rewelacyjnej kondycji, szkolenie pilotów i obsługi naziemnej czy tez wspomniane juz koszty paliwa muszą byc niebosiężne. Z tego co słyszałam to the Red Arrows nie przynoszą zysku, zbyt dużo kosztuje RAF'u (sily lotnicze Wielkiej Brytanii) utrzymanie ich. Podobno co roku planuje sie wyciecie ich z budżetu i zakończenie ich pokazów. Jednakże decyzja taka spotkałaby sie z głębokim oburzeniem, zakładam ze wszystkich co do jednego, obywateli Wielkiej Brytanii. Ludność UK kocha the Red Arrows a ja to doskonale rozumiem ich pokazy sa absolutnie spektakularne. Umiejętności lotnicze i precyzja w każdym najmniejszym calu. Trzeba tu dodać ze bez tej precyzji pokaz skończyłby sie raczej smutno dla pilotów i byc może publiki. Samoloty latają w formacjach, czasami w oddaleniu od siebie o zaledwie dwa metry z prędkością 450 mil na godzinę. Czasami szybciej, Hawk T1 może osiągnąć prędkość do 600 mil na godzinę.




Pokaz jest na bieżąco komentowany przez przedstawiciela zespołu. Przedstawia on nie tylko możliwości samolotów, prędkość z jaka się poruszają czy jak się nazywa formacja w jakiej lecą ale przedstawia on również pilotów. Mowi jak długo latają z zespołem czasami wtrąci bardziej osobisty szczegół. Dodatkowo z głośnika słyszymy (nie cały czas) komendy z Red1, czyli (team leader) kapitana drużyny. Trzeba przyznać ze te przekazy naprawdę robią wrażenie.




Podczas pokazu samoloty zostawiają za sobą smugi białego i kolorowego dymu. Dym ten dodaje dodatkowy efekt do i tak już fantastycznego pokazu. Jednakże, głównym celem wypuszczania tego dymu jest po pierwsze dać pilotom szanse do zorientowania się w sile wiatru. Musza oni bowiem korygować swoja prędkość w zależności o oporu jaki będzie dawał wiatr, żeby lecieć z dokładnie ta sama prędkością.  Druga nie mniej ważna funkcja jaka pełni ten dym, który w rzeczywistości jest po prostu zabarwionymi oparami ropy z wydechu samolotu, to orientacja na niebie. Piloci a w szczególności team leader, muszą wiedzieć gdzie znajdują się ich koledzy.
Zeby dostać sie do zespołu Red Arrows pilot musi najpierw latać od co najmniej 10 lat dla RAF'u a następnie przejść bardzo wymagający dwu letni trening. 50 kandydatów na jedno miejsce....
Zdjęcia nie oddają ani trochę jakości tego pokazu, polecam zamieszczony poniżej filmik z Youtube z zeszłorocznego pokazu the Red Arrow z okazji ich 50'tych urodzin.



Mnie osobiście pokaz the Red Arrows zachwycił, zachęcam wszystkich którzy maja taka szanse by sie na taki pokaz udać. Nie koniecznie w Szkocji, Red Arrows maja pokazy w innych państwach a ponadto sa tez inne drużyny lotnicze takie jak ta w innych krajach.
















niedziela, 5 czerwca 2016

Rzym improwizowany cz4 - (prawie) wszystkie sufity Rzymu

Zacznę od Kościoła pod wezwaniem sw Marii z Trastevere, o tym zabytku przed wyjazdem do Rzymu nic nie wiedziałam. Ale, ze improwizowanie Rzymu zobowiązuje, to wyprawa  tam została zorganizowana w ostatniej chwili, pod natchnieniem przewodnika po Rzymie. Tym co mnie tam zwabiło była mozaika z 12 wieku która bardzo chciałam zobaczyć. Przy okazji, 10 minut drogi od kościoła znajduje się sklep z lodami pod nazwa Fatamorgana.
Pyszka! Repeta obowiązkowa :) Lody nie tylko smaczne ale i bezpieczne do spożycia przez ludzi z alergiami pokarmowymi.





Kościół sw Marii z Trastevere jest jednym z najstarszych miejsc kultu chrześcijańskiego, ufundowano go w 3 wieku naszej ery i wybudowano prawdopodobnie około 350 r .n.e przez papieża Juliusa. Jak to na kartach historii często bywa, los nie oszczędził tego budynku i został on częściowo zniszczony a następnie odbudowany przez innego papieża, po czym znów przebudowany. Tym razem przez papieża Innocentego w 12 w n.e a do przebudowy użyto materiałów budowlanych (oraz dekoracyjnych, w tym wspomnianych już kolumn) radośnie zaczerpniętych z Łaźni Karakali, o których już wcześniej pisałam.

Zgodnie z legenda w dniu kiedy narodził się Chrystus, by oznajmić nadejście Bożej laski, w miejscu gdzie teraz stoi ten kościół samoistnie wytrysnęło z ziemi źródło ropy tudzież oliwy. Dla upamiętnienia tego wydarzenia, postawiono na tym miejscu kościół a punkt z którego trysnęło rzeczone źródło oznaczono kolumna, Trochę szkoda bo zważywszy na naturę tego cudu (jesli mowa o ropie) to szyb naftowy były chyba bardziej na miejscu...

Zakładam ze poszczęściło mi się troszkę ponieważ gdy dotarłam do kościoła piękna mozaika była ładnie podświetlona. Zdążyłam jednakże pstryknąć kilka fotek i światło zostało wyłączone. Czy to dlatego ze kościół musi oszczędzać na prądzie czy tez dlatego, ze zbyt długie wystawienie mozaiki na sztuczne światło może wpłynąć na utratę barw, tego nie wiem.





Jedna z rzeczy która bardzo mi podczas wyprawy do Rymu odpowiadała było to, ze oprócz Kaplicy Sykstyńskiej, wszędzie indziej wolno było robić zdjęcia. Byle bez flesza! I tak przez cały pobyt  radośnie pstrykałam fotki na prawo i lewo. Szczególnie dużą radość miałam fotografując niesamowite wnętrza muzeum watykańskiego. W kaplicy sykstyńskiej zdjęć robić nie wolno. I dobrze. Nie tylko, ze żadne zdjęcie nie odda piękna i klimatu tego miejsca (wiem bo kupiłam w sklepie pamiątkowym wykonane profesjonalnie zdjęcia) to w dodatku naprawdę nie warto jest ryzykować utraty tego arcydzieła na rzecz nieostrożnych turystów, którzy mogą przypadkiem zrobić zdjęcia w fleszem.  Mnie osobiście kaplica sykstyńska wyryła się na zawsze w pamięci, jest to miejsce szczególne.










Bardzo spodobała mi się także wystawa (a raczej wystawka bo zakładam ze w Watykanie jest tych artefaktów znacznie więcej) poświęcona starożytnej Mezopotamii i Egiptowi.





 Do Bazyliki Sw Piotra dotarłam już po godzinach, znaczy jeszcze było otwarte ale już zamykano na noc. Plusy i minusy zwiedzania Bazyliki po godzinach? Plusem jest nie wątpliwie brak kolejki przed wejściem i nagabujących do znudzenia sprzedawców wycieczek po Watykanie. Minusem jest to, ze niektóre części Bazyliki sa już zamknięte do zwiedzania. Bazylika Sw Piotra jest drugim co do wielkości kościołem na świecie. Bazylika jest niewątpliwie imponującym budynkiem w końcu nie tylko swobodnie mieści wewnątrz 60 tys wiernych ale również niesamowite dzieła sztuki takie jak Pieta. Punktem centralnym jest wykonany z brązu baldachim zaprojektowany przez Berniniego. Jak już wcześniej wspomniałam, wykonano go na zlecenie papieża Urbana III a brąz do tego baldachimu pochodzi z Panteonu. Bazylika Sw Piotra zrobiła na mnie ogromne wrażenie, a ze była pierwszym zabytkiem Watykanu jaki zwiedziłam to nie jako zapoczątkowała mój watykańsko/rzymski trend sufitowy.











Innym miejscem w którym naprawdę szczerze doceniłam wolność fotografowania był zamek Świętego Anioła. Pierwotnie wzniesiony jako mauzoleum Hadriana i jego rodziny, następnie w średniowieczu przebudowany na twierdze obronna. Następnie czas jakiś służący za luksusowe apartamenty papieskie oraz archiwum i skarbiec Państwa Kościelnego (do dziś można tam zobaczyć potężny kufer-sejf) i paradoksalnie w tym samym czasie za wiezienie.
Nazwa Zamku Świętego Anioła wywodzi się z VI wieku. Pochodzi od legendy zgodnie z która podczas zarazy dziesiątkującej ludność w 590 r n.e  papież Leo X miał wizje anioła chowającego skrwawiony miecz do pochwy. Wizja ta zwiastowała koniec plagi i na uczczenie tego wydarzenia figura archanioła wykonana z brązu umieszcza została na szczycie zamku, gdzie stoi do dziś. Co interesujące, w 1227 roku papież Nicolas III zlecił połączenie zamku podziemnym korytarzem Bazylika Sw Piotra. Ukryty korytarz miał zapewniać papieżom możliwość ucieczki do fortecy. Zamek ten jest naprawdę nietypowo zbudowany i warty obejrzenia, aczkolwiek nie sadze by potrzebował dodatkowej reklamy, ponieważ na pewno rozsławił go występ w filmie Anioły i Demony, ekranizacji opartej na książce Dan'a Browna. Tym co mnie we wnętrzach zamku zafascynowało były niesamowicie zakręcone malunki na ścianach. Nie tylko detale tych maluneczkow ale tez ich ilość jest imponująca. Znajdują sie niemal w każdej sali a także w korytarzach. Na kimś mniej zafascynowanego sztuka ścienną niż ja, zapewne to obronne właściwości zamku zrobią większe wrażenie. A także to ze pnąc sie z parteru na wyższe pietra praktycznie podziwiamy przekrój przez stulecia, od najstarszej części starorzymskiej po najnowsza. Zamek szczerze polecam!