niedziela, 25 czerwca 2017

Kjujewna, jedzie do wod... cz1


Miasto Bath, w południowej Anglii, słynie z jedynego na terenie UK gorącego źródła.
Łaźnie w Bath to były więcej niż tylko łaźnie, za czasów rzymskich kompleks ten był nie tylko przeznaczony dla celów rekreacyjnych, znajdowała się tu również świątynia poświęcona bogini Sulis Minerwa. 

Kiedy Rzymianie przybyli na tereny Bath odkryli nie tylko gorące źródła ale tez wyznawców bogini Sulis. Wierzyli oni, ze gorące źródła to cud i łaska bogini i oddawali jej cześć w tym miejscu.
Rzymianie nazywali źródła wodami Sulis i wybudowali tam świątynię na której terenie nadal oddawano cześć bogini lecz już jako Sulis-Minerva.
Na terenie świątyni archeolodzy odnaleźli około 130 skarg do bogini, wyrytych na małych tabliczkach. Znajdują się na nich zażalenia głownie z powodu kradzieży a to małych sum pieniędzy a to ubrania. Przykłady poniżej.
 
Napis w brytyjskim celtyckim języku. Powyższe słowa to jedyne które się zachowały do dnia dzisiejszego jako takie i są już nieprzetłumaczalne.
 
Skarga do bogini, prawdopodobnie na kradzież niewolnicy (lub niewolnika) o imieniu Vilbia. W tekście możemy tez znaleźć listę imion, prawdopodobnie podejrzanych o kradzież. 

Jeden z rzymskich imperatorów został kiedyś zapytany przez wodza barbarzyńskiego plemienia, czemu kapie się raz dziennie. Zapytany odpowiedział, ze kapie się raz dziennie bowiem jest ostatnio zbyt zajęty by do łaźni chadzać dwa razy dziennie.
Rzymskie łaźnie w Bath, sa pięknym przykładem tego typu kompleksu. Składają się z szatni (apodyterium), basenu z zimna woda (frigidarium), dwóch pokojów z ciepła i gorąca para(tepidarium i caldarium) które miały ogrzewanie podłogowe a także pokój saunę (laconicum).

Korzystanie z łaźni zaczynało się od ćwiczeń, następnie należało się rozebrać i po kolei przechodzić z pokoju do pokoju korzystając z kolejnych atrakcji łaźni. Od zamożności gościa łaźni zależało ilu niewolników było oddelegowanych do jego obsługi a także ilość i jakość olejków do masaży. Łaźnie pełniły ważna funkcje w życiu starożytnych rzymian, dowiadywano się tam o najnowszych ploteczkach, omawiano interesy i oddawano się rozrywce, takiej jak występy żonglerów czy artystów.
Aby współczesny zwiedzający mógł sobie łatwiej wyobrazić jak cały kompleks prezentował się za czasów swej świetności, w pomieszczeniach wyświetlane są krótkie filmiki, przedstawiający "rzymian" oddających się wypoczynkowi w łaźniach. 


Początkowo łaźnie były koedukacyjne, lecz cesarz Hadrian (ten sam który wybudował słynny Wal Hadriana, pisałam o nim w poście "Kjujewna wstępuje do legionów" uznał, ze tak nie uchodzi i od tej pory je podzielono na część męską i żeńską. 

Łaźnie rzymskie są dosłownie oblegane przez turystów, kiedy dotarłam na miejsce co prawda wielkiej kolejki do wejścia nie było ale i tak w środku kłębiła się masa ludzi. Polecam zwiedzanie tego zabytku z audio-przewodnikiem przy uchu, udziela bowiem wielu ciekawych informacji o tym jak cały kompleks został zbudowany i jak wyglądało codzienne życie w świątyni. 
W pewnym momencie staje przed przedziwna rzeźba, przedstawiająca osobnika z raczej okrągłymi oczami. 

Okazuje się ze  jest to król Bladud, legendarny założyciel miasta i łaźni. Nie ma żadnych dowodów na jego istnienie. Legenda Bladuda mówi ze jako młody książę został on wysłany do Aten na studia, po śmierci króla wrócił na rodzinna wyspę, lecz gdzieś w miedzy czasie zaraził się, raczej nie przyjemna choroba, trądem. Księcia uwieziono lecz zdołał zbiec z pałacu i został świniopasem. Pewnego dnia zauważył, ze trzoda pod jego opieka, bardzo lubi taplać się w okolicznym błotku. Świnki wychodziły z tej kąpieli co prawda umorusane po same uszy, lecz wyleczone z chorób skory. Książę Bladud postanowił sam spróbować tej kuracji, która okazała się skuteczna i cudownie wyleczony wrócił do pałacu. Aby i inni mogli skorzystać z magicznych leczniczych właściwości blotka Bladuda, król wybudował na tym miejscu łaźnię. Podobno zajmował się tez czarna magia i nekromancja a także, próbował zbudować sobie skrzydła. Ciekawe co by powiedział Dedal na takie naruszenie praw autorskich do projektu.


sobota, 17 czerwca 2017

Kjujewna, wstepuje do Legionow


Jednym z luksusów podróżowania samochodem jest to ze można, nie tylko podziwiać krajobrazy, ale także zatrzymać się i zwiedzić coś jeszcze na trasie. Dlatego wybierając się na "podbój Anglii" zaplanowałam przystanek na Wale Hadriana.

 "Cala Brytania przez Rzymian, Cala? Nie! Północna cześć Wyspy, zamieszkała przez dzikie plemiona północy, nadal dzielnie stawia opór najeźdźcy" *


Anglia, jak wiadomo, została wcielona do Imperium Rzymskiego. Jednakże jeszcze przed jej podbojem celtyckie plemiona zamieszkujące południe wyspy, prawdopodobnie handlując z Europa zasmakowały w urokach cywilizacji. Dlatego tez, niektóre z nich nie stawiały oporu, kiedy legiony rzymskie wylądowały na ich ziemiach i mniej lub bardziej chętnie zasymilowały się z najeźdźca. Niestety później decyzji tej pożałowano, gdy wyszło na jaw ze Imperium oprócz pięknej ceramiki, prostych dróg i akweduktów przynosi tez koniec własnej religii czy praw. Boleśnie przekonało się o tym plemię Iceni oraz niejaka Boudica, o której pisałam w poście "Kjujewna, w Kamiennym Kręgu". Inaczej rzecz miała się z północną częścią wyspy, Piktow nie interesowała cywilizacja, rzymskie łaźnie czy monety. Oni chcieli by ich świat pozostał jaki jest, z ich wierzeniami i stylem życia. 
Historycy do tej pory sprzeczają się jaki był dokładnie powód jego budowy Walu Hadriana, niektórzy twierdza ze przyczyniła się do tego walecznosc Piktow i potrzeba obrony przed nimi południowej części wyspy. Inni z kolei są zdania ze cesarz Hadrian miał ważniejsze problemy na głowie, niż podbijanie północy i postanowił wybudować mur by wyraźnie zaznaczyć granice imperium. Tak czy inaczej Wal ten wybudowano. Zajęło to 8 lat, konstrukcja była wysoka na 5 do 6 metrów i 3 metry szeroka. Po śmierci Hadriana cesarz Antoniusz zainteresował się podbojem północy wyspy i kawałek dalej wybudował swój wal. Pisałam o nim w poście "Mureczek Antoniusza i biala dama z Kinneil"

Pozostałości Walu Hadriana ciągnął się od brzegu do brzegu wyspy, ja miałam szanse zobaczyć jedynie kawałeczek i ruiny fortu który niegdyś nazywał się Vercovicum, dzisiejsze Housesteads.
 

Fort ten, jak na szanująca się bazę wojskowa przystało znajduje się na wzgórzu. Spacerek z parkingu zajmuje nie dłużej niz 15-20 minut i z każdym krokiem podziwiać można rozpościerające się widoki. Tereny niegdyś zamieszkałe przez 800 legionistów, teraz okupowane są przez stada owiec i turystów. Znajdując się tuz przy forcie stwierdzam ze wygląda trochę jak pozostałości jakieś świątyni Azteckiej. Jasne kamienie wyraźnie odcinają się od zielonej trawy.

Chodzę pomiędzy tym co pozostało z budynków, zatrzymując się to tu to owdzie żeby zrobić zdjęcie i próbuję wyobrazić sobie to miejsce w czasach świetności. Housesteads jest jednym z najlepiej zachowanych fortów na Wale Hadriana, dzięki czemu, wczucie się w atmosferę tej antycznej bazy wojskowej, wcale nie jest trudne. Miejsce to cieszy się popularnością, pomimo tego ze dotarłam na tu raczej późno, nadal sporo ludzi kreci się po ruinach. Żegnając się z Walem Hadriana, na chwile zatrzymuje się w północnej części fortu i w zadumie patrze na zielone wzgórza. W kierunku z którego legioniści mogli oczekiwać ataku tatuowanych dzikusów z północy.



 
*Odniesienie do popularnego komiksu Przygody Gala Asterixa.

niedziela, 11 czerwca 2017

Kjujewna w Kamiennym Kregu, bynajmniej nie brazyliskim.....*


Kolejnym punktem mojej wycieczki, o której pisałam w poprzednim poście Jaskinia Serowa, będzie, oczywiście, Stonehenge. Tajemniczy kamienny krąg w Anglii od lat fascynuje naukowców i badaczy oraz pobudza ludzka wyobraźnie. Na temat jego powstania oraz przeznaczenia, krąży wiele legend ale jak dotąd nikt może z cala pewnością odpowiedzieć na mnożące się pytania.

Pod względem organizacji Stonehenge jest jak znakomicie naoliwiona maszyna turystyczna. Przestronny parking znajduje się niedaleko dużego nowoczesnego budynku. Przed wejściem na teren obiektu strażnik sprawdza zawartość każdej torby. Po czym każdy zwiedzający sprawdzany jest wykrywaczem metalu.
Na terenie należącym do zabytku,  oprócz obowiązkowej jadalniani, sklepu z pamiątkami oraz małego muzeum, znajdują się tez zrekonstruowane domki. Podobno w takich (lub podobnych) mieszkali ludzie przybywający do Stonehenge na święto przesilenia letniego i zimowego.
 

Ze Stonehenge bardzo silnie wiążą się nam postacie druidów. Generalnie uważa się druidztwo za zawód wykonywany przez wychudzonych i posępnych starców, jednakże już nawet starożytni rzymianie wiedzieli o istnieniu kobiet druidów. Cesarstwo rzymskie nie przepadało za druidami, jako ze byli oni (i one) duchowymi i politycznymi przewodnikami Celtów. Aby raz na zawsze pozbyć się tych,  wpływowych i niewygodnych,  ludzi w 60 roku zorganizowano ich rzeź.  Wtedy na czele powstania przeciwko rzymianom stanęła legendarna Boudicca. Nie ma bezpośrednich dowodów na jej istnienie, jednak jej legenda przetrwała do dziś.  Boudicca była przywódczynią plemienia Iceni.  Podobno skrzyknęła plemiona celtyckie do walki,  po tym jak jej córki zgwałcono a ja samo wychłostano publicznie.  Niektórzy jednak uważają ze Boudicca należała również do kasty druidów,  a powstanie miało nie osobiste a polityczne podłoże i było odzewem na wyżej wspomniana już masakrę.



Do samego Stonehenge można dostać się na dwa sposoby, spacerkiem przez łąki lub specjalnie oddelegowanym autobusem. Nie wiedząc jak daleko trzeba by iść, decyduje się na autobus. Okazuje się że wcale nie jest daleko.  Postanawiam wiec powrotna drogę odbyć pieszo. Z okien autobusu widzę zielone mini pagórki, które jak się później przekonałam stanowią cześć atrakcji.

Wysiadam z autobusu i kilka chwil później staje oko w oko, a raczej powinnam rzec,  oko w kamień, z jednym z najbardziej tajemniczych miejsc na ziemi. Do kamiennego kręgu nie wolno się zbliżać, co ma tak naprawdę sens. Biorąc pod uwagę ze ludzie nawet nie naumyślnie potrafią rożne rzeczy niszczyć. Mistyczne kamienie Stonehenge otacza wianuszek turystów z całego świata. Wszyscy pozują na tle kamieni. Ja głownie staram się zrobić zdjęcia "bez ludzi" co raczej nie do końca mi się udaje. Rozglądam się dookoła, niedaleko znajduje się droga szybkiego ruchu. Stojące w korku samochody osobowe i ciężarówki nie dają zapomnieć o cywilizacji.


Rozumiem środki ostrożności, jednakże odczuwam rozczarowanie,  ze nie wolno się do Stonehenge zbliżyć. To trochę tak jakby zwiedzać zamek obchodzac go tylko w kolo. Po obejściu kamiennego kręgu nie pozostaje nic innego jak wracać. Zamiast jednak ustawić się w kolejce do autobusu, ruszam w kierunku tych malutkich zielonych wzniesień które wcześniej widziałam z okna.

Nazywają się one Cursus, od łacińskiego cursum, czyli bieg. To dlatego,  ze początkowo podejrzewano iż są to pozostałości po rzymskich torach wyścigowych. Badania nad nimi wykazały,  ze są starsze od samego Stonehenge. Kiedy oddalam się od kamiennego kręgu oraz rosnącej z każdą chwila kolejki oczekującej na autobusy powrotne, ogarnia mnie cisza, powoli zbiera się na deszcz (bo jakże by inaczej) jednak nie pada jeszcze i wszędzie dookoła słychać śpiew ptaków. Napawam się spokojem tego miejsca,  bowiem niewiele ludzi decyduje się na spacer przez pola. Wspinając się na pierwszy z tajemniczych końców,  po raz pierwszy od czasu przybycia do Stonehenge,  zaczynam odczuwać magie tego miejsca.

 
Najtęższe umysły archeologów dwoją się i troją by rozwikłać tajemnice Stonehenge i Cursus, jak dotąd możemy jedynie zgadywać. Dawno temu wybrano to miejsce z jakichś powodów i włożono dużo pracy w jego budowę. Osobiście uważam ze nigdy nie dojdziemy do tego co zainicjowało jego budowę i czemu akurat tutaj.

W drodze powrotnej z kamiennego kręgu Stonehenge, przejeżdżam przez niedaleko położoną wioskę Shrewton,  gdzie na skrzyżowaniu spostrzegam dziwna budowle. Zatrzymuje się wiec na chwilę,  po to by odkryć,  ze kopula z kamieni służyła za wiezienie.

 
Jakże okrutna była to kara, zamknąć kogoś bez dostępu do światła, w zimnych murach malutkiego budyneczku. Niedaleko od mini wiezienia znalazłam tez ciekawe budynki z dachami pokrytymi słoma.
 
* Wyjaśnienie dla niewtajemniczonych, tytuł posta odnosi się do raczej przygnębiającego serialu produkcji brazylijskiej z roku 1981. Ten niezwykle popularny gniot, podbił telewizory polaków w czasach młodości kjujewskiej. A Stonehenge jako taki nie ma z nim nic wspólnego.

niedziela, 4 czerwca 2017

Kjujewna rusza na podboj Anglii - Serowa Jaskinia




To był chyba najbardziej niefortunnie umiejscowiony w czasie wyjazd. Tak naprawdę do ostatniej chwili nie byłam pewna czy pojadę. Nie składało się pod każdym możliwym względem a towarzyszące wyprawie okoliczności spowodowały, ze była to wycieczka z której wyniosłam mieszane uczucia. Co nie zmienia faktu, ze miejsca które widziałam zachwyciły mnie swoja ponadczasowością, urokiem a czasami także i papużką.

Wrażeń z wyprawy na “podbój” Anglii nie będę przedstawiać dzień po dniu ale chronologicznie według wiekowości zwiedzonych zabytków.

Zacznijmy wiec od Serowej Jaskini. Tak na marginesie, to jaskinia serowa nie jest zrobiona z sera, tylko, jak każda inna szanująca się jaskinia, z normalnych formacji skalnych. I naprawdę nazywa się Gough's Cave nazwa pochodzi od nazwiska jej odkrywcy. Emerytowany kapitan odkrył ja w 1903. Znajduje się w niedaleko wioski Cheddar, z tych okolic pochodzi również oryginalny ser Cheddar, cześć z tego sera dojrzewa właśnie w jaskini.

Poludniowa Anglia jest bardzo zielona, dominują tu drzewa lisciaste, nie jak w Szkocji, iglaki. Podczas całej, aczkolwiek krótkiej, wyprawy nie mogłam nacieszyć oczu ilością zieleni I drzew które mnie otaczały. Aby dojechać do jaskini serowej należało po pierwsze spędzić strasznie dużo czasu w korkach, po czym droga uwolniona od samochodów nagle zmieniła się i dalej do grot prowadziły przez wąwóz,  zawijasy I serpentynki. Jaskinie znajdują się obok do malutkiego, ale porządnie obleganego przez turystów miasteczka Cheddar. Ponad miasteczkiem znajduje się skala która przypomina kształtem leżącego lwa.

Cheddar jest sławne nie tylko z powodu sera ale tez przyciąga grotlazow oferując również atrakcje wspinaczkowe, oraz dzikie kozy. Niestety nie udało mi się zrobić porządnego zdjęcia dzikiej kozy, wygląda jednak tak samo jak nie-dzika. Tylko, ze jest dzika...... zdjęcie dzikich kóz na wzgórzu.

Mnie do Cheddar ciągnął nie ser, nie kozy nie wspinaczka a szkielet. Odnaleziony w 1903 roku zwany Człowiekiem z Cheddar jest najstarszym kompletnym szkieletem odnalezionym na Wyspie. Człowiek z Cheddar żył sobie (aczkolwiek krotko) w epoce mezolitu, około 7150 p.n.e. Z badan nad jego szczątkami wychodzi ze skończył w czyimś rondelku, a raczej powinnam powiedzieć, skonsumowany na surowo. 

Podobno na terenie jaskiń odnaleziono więcej szczątków ludzkich które dowodziły kanibalizmu w tym regionie. Największą jednak ciekawostka jest fakt ze kiedy jego DNA (wyciągnięte z zęba) porównano z DNA 20 ochotników z terenów Cheddar jeden z nich okazał się być z nim bezpośrednio spokrewniony (ze strony matki). Adrian Targett, skromny nauczyciel z Cheddar może wiec pochwalić się linia przodków znacznie dłuższą niż sama królowa angielska. Bo sięgającą 9000 lat wstecz.

Cheddar Gorge, jaskinia w której odnaleziono, uprzednio starannie obgryzione, szczątki ludzkie jest najbardziej cywilizowana jaskinia jaka zdarzyło mi się zwiedzić. Chodzimy tam po elegancko wykutych chodnikach z audio przewodnikiem przy uchu I podziwiamy to co przetrwało do dziś po latach przekształcania jaskini w atrakcje turystyczna. Cheddar Gorge jest podobno drugim największym tego typu skarbem Wielkiej Brytanii. Pierwszy znajduje się w Walii.

Dla mnie osobiście jaskinia była fascynującym miejscem, żyłki minerałów I kolor ścian jaskini zrobiły na mnie wrażenie jakbym była we wnętrzu jakiegoś olbrzyma. Woda kompletnie ignorując obecność turystów, cichutko spływa w dol dokładnie tak samo jak to robiła tysiące lat temu. Formując tym samym nowe dzieła sztuki.

Do jaskiń w Cheddar chętnie kiedyś powrócę, widziałam tylko jedna a jest tam więcej do zobaczenia. I jakkolwiek są to bardzo cywilizowane jaskinie to noszą na sobie piętno wieków i ukryta w nich historie.