niedziela, 27 listopada 2016

Szkocka jesien - czyli co mozna zobaczyc w Perthshire po sezonie

Reniferownia, o której pisałam w poście Jeden renifer, dwa renifer, trzy renifer, znajduje się dość daleko od mojego miejsca zamieszkania, wybierając się tam zaplanowałam więc wyprawę dłuższą niż jeden dzień, by przy okazji zobaczyć coś więcej.

Poniżej zdjęcia słodkowodnego jeziora Morlich (Loch Morlich) które znajduje się po drodze do Reniferowni w parku krajobrazowym u stop wzgórz Cairngorms. Słynie z pięknej piaszczystej plaży i latem stanowi ono znakomita lokalizacje dla sportów wodnych. 

 

Zatrzymawszy się w Aberfeldy miałam dość dobra bazę wypadowa do lokalnych atrakcji. Pewnie bym więcej zwiedziła gdyby nie to, ze mój wypad do Perthshire wypadł po sezonie, wiec większość atrakcji była już pozamykana.

Miedzy innymi wybrałam się zobaczyć whiskarnie lub bardziej po polsku destylarnie whisky. Szkocja, jak wiadomo, słynie ze swojej whisky a Perthshire znajduje się sporo destylarni które można odwiedzić. Jedna z nich to Edradour, najmniejsza destylarnia w Szkocji, założona w 1825 roku. Sklepik z Whisky był otwarty ale zwiedzanie jest możliwe tylko od kwietnia do października.

Inna destylarnia firmy Bells znajduje się w Pitlochry i była otwarta ale na wycieczkę trzeba było czekać godzinę, a mnie cierpliwości starczyło tylko na to żeby pstryknąć fotkę z zewnątrz.
 

Przez Pitlochry przeplywa rzeka Tummel. Zdjęcie poniżej zrobione zostało parkingu na którym zatrzymałam się na chwile.
 

Niedaleko od Pitlochry znajduje się malutka wioska Killiecrankie (Nazwa pochodzi od szkockiego Gaelika a oznacza las osikowy), sławna dzięki krwawej bitwie która odbyła się na przełęczy Killiecrankie w 1689 roku. Na upamiętnienie tej bitwy napisano piosenkę. Jak brzmiała oryginalnie trudno orzec, została bowiem zmieniona jakieś 100 lat później przez Roberta Burns.

Miejsce to jest również sławne dzięki Donaldowi McBane, żołnierzowi który osaczony przez ścigające go siły przeciwnika skoczył 5 i pół metra przez rzekę Garry i uszedł z życiem.
 

Teraz miejsce to jest znakomitym terenem do spacerów i podziwiania przyrody. A stary most kolejowy nadal jest w użytku.
 
 

Innym miejscem do którego warto się udać to Crannog (dom na palach). Jest bardzo udaną repliką oryginalnych Crannogow i znajduje się na jeziorze Tay w miasteczku Kenmore,niedaleko od Aberfeldy.  Mnie nie udało mi się go zwiedzić, mogłam go jedynie zobaczyć z zewnątrz. Oryginalnie budowano je w epoce żelaza jakieś 2500 lat temu. Stawiane na palach stanowiły znakomite schronienie dla całych rodzin. Podobno nurkowie odnaleźli na dnie jeziora różne ciekawe rzeczy, takie jak mały pług, żarna, drewniane przyrządy czy nawet gwizdek!


Kawałeczek dalej za Killiecrankie znajduje się tak zwany Queens View (Widok królowej) rozsławiony przez królową Wiktorie. Podobno jednak oryginalnie nazwany tak od królowej Izabelli, żony krola Roberta The Bruce. Widok rozpościera się jezioro Tummel oraz park krajobrazowy (Tay forrest park).
 

Zjeżdżając w dol ze wzgórza w kierunku Pitlochry można zatrzymać się na poboczu i zejść do poziomu jeziora. 
 
 

Minąwszy Pitlochry można znaleźć, usytuowany na górce pośrodku pól uprawnych, pięknie zachowany Dunfallandy Stone, kamień Piktyjski. Datowany na rok 600 n e jest jednym z lepiej zachowanych zabytków tego typu. By się do niego dostać należy zostawić auto na poboczu dość wąskiej drogi i przejść się kawałek, praktycznie wchodząc na teren czyjejś farmy. Po czym wspiąć się na górkę. 

 


Po wejściu na górkę odkrywamy mały budyneczek wyglądający z boku jak wiejski przystanek autobusowy oraz malutki cmentarzyk.
  
 

Pod wiata za szkłem znajduje się Dunfallandy Stone. Podobno niegdyś znany jako Clach an t'Sagairt (The Priest's Stone) kamień kapłana. Do dnia dzisiejszego nie wiadomo czemu Piktowie stawiali takie kamienie. Uważa się ze być może na cześć kogoś ważnego lub by oznaczyć miejsce kultu. Symbole wyryte na Dunfallandy Stone najprawdopodobniej odnoszą się do życia kogoś ważnego i kto być może przeszedł na chrześcijaństwo. 
 
Wracając do Aberfeldy w miejscowości Grandtully można znaleźć kolejny zabytek. Pośrodku innego pola znajduje się coś co dla niewytrenowanego oka może wyglądać jak budynek gospodarczy. Nic bardziej mylnego, budyneczek nie jest bowiem ani stajnia ani nawet czyimś mieszkaniem tylko kościołkiem. Podobno kiedyś większość górskich kościołków tak wyglądała.

 

Ten w Grandtully to kościołek sw Marii. Teraz nie odprawia się już tam żadnych mszy i tylko krowy ciekawie patrzą na nielicznych zwiedzających, którzy po kostki w błocie, przedzierają się przez ich pastwisko. Czy warto narazić się na krowia dezaprobatę by się tam dostać? Jak najbardziej! Kościołek jest bowiem jednym z dwóch na terenie Szkocji które ocalały w oryginalnym kształcie. A w środku znajduje się bogate malowidło sufitowe. Pięknie zachowane i zadbane, bowiem w pomieszczeniu zainstalowano urządzenie do odsysana wilgoci które ma na celu zachować sufit w najlepszej możliwej kondycji.
 


W Aberfeldy zostałam tylko kilka dni, które spędziłam na zwiedzaniu, z pogoda było rożnie, ale generalnie nie miałam powodu do narzekań. Piękny dzień przytrafił mi się również w dzień wyjazdu. Zanim więc zapakowałam się do auta pstryknęłam fotkę ośrodka.
 

Korzystając z pogody zamiast ruszać prosto na autostradę postanowiłam pojechać przez Crieff bowiem ta droga jest znacznie bardziej malownicza.

 
 

piątek, 11 listopada 2016

Jeden renifer, dwa renifer, trzy renifer, cztery renifer.....


Dla tych którzy po przeczytaniu tytułu, zaczęli podejrzewać, ze od tego "zeszkocenia", zapomniałam jak brzmi liczba mnoga wyrazu renifer, informacja, ze tu mowa o szkockich reniferach, a renifer w języku angielskim brzmi tak samo w liczbie pojedynczej i mnogiej. Taki sobie żarcik ortograficzny :)

Tak naprawdę o szkockich reniferkach miałam napisać w wydaniu gwiazdkowym bloga, no bo wiecie, Święty Mikołaj i jego renifery..... ale, ze na blogu u Panterki pojawiły się już  zapowiedzi, to nie będę dłużej zwlekać i oto przedstawiam państwu szkockiego renifera.

O reniferach na terenie Szkocji dowiedziałam się poczta pantoflowa. Jak tylko informacja o nich do mnie doszła to dostałam goraczki reniferowej i zapragnęłam koniecznie je zobaczyć.
 
Dawno temu renifery zamieszkiwały tereny Szkocji i były tu tak powszechne jak teraz owce. Niestety ich najgroźniejszy naturalny przeciwnik, czyli człowiek, zdołał je całkowicie wytępić. Wszystko przez to, ze maja tak geste cieplutkie futra oraz rogi z których można wykonywać ozdoby. O mięsie nie wspomnę. I tak szkockie wzgórza pozostawały renifer free przez cale lata aż czasu kiedy to Szwedzki  hodowca reniferów Mikel Utsi odwiedza Szkocję w podroży poślubnej. Zakładam ze Mikel trafił do Aviemore i udał się na spacer na wzgórza Cairngorms, gdzie spojrzawszy bacznym okiem dookoła powiedział: „wszystko pięknie tylko gdzie są renifery?”. Tak naprawdę to zapewne powiedział coś znacznie bardziej naukowego, zauważył bowiem ze Szkockie wzgórza pod względem roślinnym i klimatycznym, bardzo przypominają mu tereny pasterskie w Finlandii i pomyślał, ze renifery miałyby się tu dobrze.
W czerwcu 1952 roku Mikel i jego zona sprowadzają do Szkocji pierwsze renifery i wypuszczają je na 300 akrowy ogrodzony teren. Kolejna partia reniferów przybywa tego samego roku w październiku. Od tego czasu projekt rozwija się pomyślnie aż do dnia dzisiejszego.
I nawet teraz, co jakiś czas nowe renifery zasilają mała grupkę żyjąca spokojnie na wydzielonym dla nich terenie. Reniferki te nie są tu zostawione same sobie i znajdują się pod ciągła kontrola. Po pierwsze i co najważniejsze genetyczna. Ku rozczarowaniu niektórych odwiedzających, nie są także hodowane na mięso ani na skory.
Renifer chętnie napycha brzuszek mchem który wykopuje ze śniegu przy pomocy swoich kopytek. Ciekawostka jest ze renifer może spokojnie zjeść nawet muchomora. Który dla naszej diety jest raczej niewskazany.

U reniferkow zarówno panie jak i panowie prezentują piękne poroże. Panie na głowach noszą mniej wybujałe korony, zakładam ze dla wygody. Jednakże poroże to świetnie sprawuje się zima i gdy panowie swoje rogi już pogubią, panie nadal mogą używać swoich by odganiać namolnych kawalerów...... od jedzenia. Czemu tak? Ponieważ zima ciężarne reniferowe damy potrzebują więcej jedzenia niż panowie. Malutkie reniferki rodzą się w maju/czerwcu i już w przeciągu kilku godzin staja na własnych kopytkach. 

Odwiedziny w Reniferowni zaczynają się naturalnie od kupna biletu. Przed ośrodkiem zbiera się spora grupa. Wszyscy czekamy na przewodnika by udać się na wzgórze. Podejście pod niewielka górkę nikomu nie sprawiło najmniejszego problemu. Nasi przewodnicy (taszczący na plecach woki z reniferowym śniadaniem) zatrzymują się trzy razy żeby upewnić się ze wszyscy za nim podążamy i ze każdy miał chwile żeby złapać oddech. 


Po niedługim spacerze docieramy do Reniferowni gdzie za płotem czekają na nas, albo raczej raczej na swoje śniadanko, reniferki. Podzielone zostały na dwie grupy. W jednej części biegają sobie panowie którzy nie zostali dopuszczeni w tym roku do stada damskiego. W drugiej zagrodzie znajdują się dziewczyny wraz z bykiem rozpłodowym, który na imię ma Balmoral. 
 
Nasz przewodnik położył worek na trawie, do którego natychmiast dobrały się reniferowe nastolatki i udziela nam podstawowych informacji.

Na przykład o tym ze renifer chodzi pod wiatr, po to by futro gładko przylegało mu do skory i pomagało utrzymać ciepłotę ciała. A także, ze nosek renifera zbudowany jest w szczególny sposób, ogrzewając zimne powietrze zanim dostanie się do płuc. Dookoła nas zbiera się stado oczekując na przekąskę. Słyszymy charakterystyczne klik klik klik, dobiegające z ich nóżek, a konkretnie ścięgien, kiedy się przemierzają. Dźwięk ten ułatwia reniferom orientacje w trudnych warunkach atmosferycznych. Chodzi o to by stado trzymało się razem, a to trudno byłoby uzyskać gdy idzie się pod wiatr z zamkniętymi oczami, dzięki klikaniu wszyscy wiedza gdzie są. Jeszcze przed wejściem na teren Reniferowni, zostaliśmy ostrzeżeni by nie dotykać poroża. Jest ono bronią renifera i próby złapania ich za rogi zostałyby przyjęte za atak. Dowiadujemy się tez by nie wykonywać gwałtownych ruchów, gdyż te mogłyby zostać opacznie przez renifery zrozumiane. W odległości mniej więcej pol metra, po mojej lewej stronie, stoi Balmoral. 
 
Musze przyznać ze jego poroże budzi respekt. Pomimo tego iż puchaty renifer jest znacznie mniejszy ode mnie i ręce same mi się do niego wyciągają, to utrzymuje bezpieczna odległość i staram się wyglądać pokojowo. Balmoral łypie dookoła uważnym spojrzeniem popatrując to na mnie, to na worek z jedzeniem, to na resztę odwiedzających. Chociaż zima jeszcze nie całkiem nadeszła, to wzgórza już pokrywa odrobina śniegu. Patrze na stado i stwierdzam, ze kolorystycznie idealnie komponują się z otoczeniem. 
 
 

Balmoral, po uważnym zlustrowaniu sytuacji, traci zainteresowanie naszym ludzkim stadkiem i zaczyna podgryzać trawę kawałek dalej, a jego miejsce u moim boku zajmuje reniferowa dziewczyna z jasnym futrem i imponującym porożem. 


Tymczasem część informacyjna dobiega końca i w obieg idą worki z jedzeniem. Worek numer jeden (zielony) zawiera normalne jedzenie. Jeden z naszych przewodników udaje się kawałek dalej i rozsypuje zawartość worka dookoła, uprzednio nas uprzedzając żeby nie próbować podnosić jedzenia z gruntu. Renifery uznałyby to za kradzież a złodzieja potraktowały rogami. 


Drugi worek, znacznie mniejszy i biały, zawiera w sobie specjalna przekąskę. Składają się na nią jakieś płatki, coś co przypomina jedzenie dla gryzoni oraz melasę. Poinformowano nas żeby nie próbować biegać za stadem usiłując karmić renifery i ze przyjdą do nas same te które są oswojone, resztę stada należy zostawić w spokoju. Czekam grzecznie z wyciągniętymi rękoma na swoja porcje płatków. Od chwili znalezienia się jedzenia w moich dłoniach mijają dosłownie sekundy gdy dołącza do nich wygłodniały pyszczek. Pyszczek ten jest milusi i aksamitny. Nosy reniferów są porośnięte sierścią dla ochrony przed zimnem.  Żadne zęby ani podgryzanie mi się nie przytrafiło. Cały proces wsysania jedzenia z moich dłoni zajmuje dosłownie sekundy i po chwili nie ma już ani okruszka. Uznaje ten stan za nie akceptowalny i ruszam za białym workiem domagając się więcej płatków. Operacje ta powtarzam kilkakrotnie, aż do czasu kiedy w worku nic już nie ma.
 

Nie tylko ja mam frajdę z karmienia reniferów. Inni uczestnicy wyprawy chodzą dookoła z takim samym szerokim uśmiechem na twarzy i wyciągniętymi przed siebie dłońmi. Podczas karmienia reniferkow zapominam na chwile jak strasznie mi zimno, jednakże po opróżnieniu worka znów czuje przeszywający wiatr i chłód. Oglądając się za siebie kilkakrotnie, z żalem opuszczam Reniferownie i ruszam w stronę parkingu. Planuje je znów odwiedzić, pod koniec maja kiedy w stadzie pojawia się malutkie reniferzatka.