niedziela, 21 czerwca 2015

Bedzie straszno, czyli odwiedzamy stolice Szkocji



Edinburgh, piekne miasto, przez niektorych nazywane Atenami polnocy, niestety nie z powodu porownywalnie pieknej pogody. Pelne ludzi rozmaitych nacji oraz duchow. Podobno Edinburgh jest tak „nawiedzonym” miejscem ze na jednym z tutejszych uniwersytetow mozna studiowac „Duchoznawstwo”. Tak naprawde to nauki paranormalne, ale duchoznawstwo brzmi lepiej.
Tu nikt sie nie dziwi jesli zobaczy ducha. Wlasciwie to wrecz przeciwnie, zaczynamy sie dziwic jesli ktos mieszka w Edi przez kilka lat i ducha nie ujzal. No dobrze, zartuje, ale duchy sa tu ze tak powiem na porzadku dziennym.

Rok temu poznalam dziewczyne z Polski, ktora pracowala na sprzatniu w jednym z przedszkoli. W tym przedszkolu nikt nie chce pracowac, a nawet jak zacznie to po kilku tygodniach rezygnuje tak dokuczliwie duchy tam grasuja. Ludzie boja sie zostawac sami po godzinach, tak jest straszno. Sama doswiadczyla tych fenomenow paranormalnych kilkakrotnie. Na przyklad, zostawia odkurzacz wylaczony idzie po cos i zastaje go wlaczonego. W pomieszczeniach w ktorych zostawila swiatlo wlaczone jest po chwili wylaczone i tak dalej. No dobrze to takie duchy nieoficjalne, ale mamy tu takze duzo oficjalnych. 

Na przyklad na zamku, ktory podobno jest to najbardziej nawiedzone miejscem w stolicy Szkocji. Osobiscie zwiedzalam zamek dwa  razy i sama nie poczulam zadnych dusznosci (czytaj obecnosci duchow) ale byc moze dlatego ze zwiedzajac go nie wiedzialam, ze jest nawiedzony. 

Za pierwszym razem zwiedzalam go chyba w 2008 z kolezanka. Na zamku w Edinburgh podobno lochy sa najbardziej nawiedzone, kiedys trzymano tam skazancow oraz czarownice. Ja obecnosci ducha nie poczulam, ale lochy faktycznie zrobily na mnie wrazenie swoja ponuroscia. 




  
Inna leganda odnosnie zamku, podobno kiedys poproszono mlodego dudziarza (prosze nie mylic dud z kobza, dzwiek ktory kojarzymy ze Szkocja dochodzi z instrumentu zwanego dudami) by przemaszerowal przez lochy zamku grajac na dudach (nie na kobzie) w pewnym momencie dzwiek sie urwal, ruszyla ekipa poszukiwawca ale ciala mlodego smialka nigdy nie odnaleziono. Straszno?

Atrakcja turystyczna ktora mnie osobiscie przeraza do tego stopnia ze nigdy nie odwazylam sie na wizyte to Mary Kings Close.  Miejsce to na dlugo zanim stalo sie atrakcja dla turystow, poszukujacych dreszczyku emocji, mialo naprawde paskudna reputacje. Podobno czesto zdarzaly sie tam gwalty i morderstwa. Ta czesc stolicy zwana Mary Kings Close ktora teraz jest podziemiami, kiedys byla czescia miasta gdzie ludzie zyli, pracowali i mieli dostep do swiezego powietrza. Otoz w czasach epidemii dzumy wejscia do tej czesci miasta zamurowano wraz z mieszkancami w srodku zostawiajac ich na powolna smierc. Chyba najbardziej znanym z opowiadan zwiedzajacych jest duch malej dziewczynki nawiedzajacy to miejsce. 
 
Inna czescia Edinburgh ktora slynie z duzej aktywnosci duchow bedzie cmentarz Greyfriars. Kojarzony glownie z legenda o psiej milosci silniejszej niz smierc. Bobby, piesek ktory kochal swojego pana tak ze po jego smierci polozyl sie na jego grobie czekajac na jego powrot rowniez jest tam pochowany. Turysci przynosza patyczki na grob Bobbyego, a niektorzy doswiadczaja na tym cmentarzu paranormalnej aktywnosci. Podobno w tym miejscu zwiedzajacy bywaja brutalnie przez duchy traktowani. Jedna pani w srodku dnia zostala zepchnieta ze schodow przez niewidzialna sile. Zastanawia mnie co tak wkurzylo ducha ze ja popchnal? Moze nadepnela mu na odcisk.

Inna historia opowiada wolontariuszce ktora zgodzila sie spedzic sama (bez komentarza) noc w podziemiach, dlugo tam nie usiedziala, w pewnym momencie zaczela histerycznie krzyczec i plakac i wybiegla z lochow. Twierdzila, chociaz w lochach nikogo nie bylo, slyszala zblizajace sie do niej z ciemnosci posepne sapanie. Inne informacje o podziemiach tutaj: http://paranormalna-polska.blogspot.co.uk/2014/04/nawiedzone-miejsca-podziemia-edynburga.html

Bylam rowniez w innym nawiedzonym Zamku, juz nie w Edinburgh, tylko w Tantalon. I tu rowniez nic szczegolnie paranormalnego mnie nie spotkalo, natomiast w internecie spotkac mozna opis co najmniej dwoch przypadkow kiedy duchy w tym zamku zostaly uwiecznione na zdjeciu.


O duchach w Edinburgh mozna by dlugo. Wiele publikacji i duzo informacji jak na przyklad ta strona http://www.paranormaldatabase.com/hotspots/edinburgh.php gdzie zostaly punkt po punkcie podane adresy miejsc slynacych z paranormalnej aktywnosci. Mnie urzeklo Calton Hill, ktore podobno jest miescem gdzie nasz swiat laczy sie z Krolestwem Wrozek. Poza tym, podobno Arthur Seat, oprocz tego ze jest wygaslym wulkanem, jest rowniez miejscem pochowku olbrzyma.  A  w 1836roku grupa chlopcow odkryla tem 17 malutkich trumieniek, kazda zawierala w sobie malutka figurke..... 





Rzecz o polerowaniu, nie tylko jezyka angielskiego








Dawno temu, w czasach P.S (przed Szkocja) spotykalam sie z negatywnymi komentarzami na temat jakosci jezyka polskiego uzywanego przez imigrantow. Wtedy to byli najczesciej immigranci ze Stanow Zjednoczonych. Teraz amerykanizacja (anglonizacja) jezyka polskiego postepuje nawet w Polsce.

Ilustracja na gorze to prawdziwy antyk, narysowana jakies 9 lat temu, przedstawia tak zwany buffer (elektryczna polerke do podlogi) w akcji. No, nie do konca w akcji, bo na bufferze sie nie stoi. Przy moim pierwszym uzyciu tego ustrojstwa udalo mi sie wydrapac porzadna dziure w plytkach podlogowych. Zobaczywszy wynik swoich dzialan malo sie nie poplakalam ze strachu, ze karza mi zaplacic za renowacje calej podlogi. Moja instruktorka dla odmiany  malo sie nie poplakala ze smiechu.

No coz.... W pierwszej pracy na wyspie, od razu wyladowalam ze szkotami. Ja jedna sama polka, oraz szkoci. Grupka niewielka, chyba 5 osob, na porannej zmianie ktora zaczynala sie 5 rano. A zaczynala sie filizanka kawy, przy kawie szkoci rozmawiali. Na swoje usprawiedliwienie dodam ze piata rano to dla mnie godzina na sen nie na pogaduszki wiec poziom mojej koncentracji byl raczej niski. Pomijajac ten fakt, nawet kiedy probowalam sie skupic by zrozumiec co do mnie mowiono to nic z tego nie wychodzilo.

O czym nie mialam pojecia ruszajac na podboj Szkocji, to fakt ze szkocki i angielski ktorego uczono mnie w szkole, nie tylko brzmia calkiem roznie, ale szkocki ma dodatkowe slowa ktorych w angielskim nie znajdziemy.
 Dla niewytrenowanego ucha, a moje na tamte czasy takie bylo, jezyk szkocki byl nie do zrozumienia. Nie dosc ze akcent inny to jeszcze dodatki, takie jak aye i eh i wee, wtapiajace sie w calosc.

Ktoregos poranka jedna z pan pracujacych ze mna, wyglosila dlugi monolog z ktorego zrozumialam tylko jedno slowo „Maserati”. 
Innym razem wystosowano do mnie jakies zapytanie, w odpowiedzi wbilam w pytajaca barani wzrok, wyrazajacy kompletny brak zrozumienia. Ona powtorzyla zapytanie jeszcze ze dwa razy a na koniec w akcie desperacji powtarzala po prostu „ajkija?, ajkija?! Ajkija?!!”.
Poniewaz wyraz mojej twarzy przeksztalcil sie ze zbaranienia w panike temat zostal porzucony i rozmowa zeszla na inne tory, zakladam ze omawiano inteligencje polskich pracownikow. 
Zostawiona sama sobie ochlonelam troche i po chwili mala zaroweczka rozswietlila ciemnosci mojej zaspanej lepetyny. Pytali po prostu czy robie zakupy w Ikei. No ba, jasne ze tak. 

Moim przelozonym w tamtej pracy, byl przesympatyczny czlowiek, ktorego jako jedynego z calej grupy rozumialam. Ktoregos dnia, zadalam mu pytanie jak to jest ze innych nie rozumiem a jego tak. Odparl, ze do mnie mowi jak do swojej polgluchej matki staruszki, glosno, wolno i wyraznie. Hmmmmm no tak.

Od tego czasu sporo uleglo zmianie, miedzy innymi moja zdolnosc rozumienia szkockiego ze sluchu. Stalam sie rowniez mniej lub bardziej dumna uzytkowniczka tak zwanego polglisha czy tez ponglisza. Moj polglish jest raczej umiarkowany. Ot wtracam angielskie wyrazy w polskie zdania lub czasami pisze smsa w polowie po polsku a polowie po angielsku. Stad tez decyzja o pisaniu bloga, poczulam ze jesli polskiego uzywac nie bede to odejdzie w sina dal a szkoda by bylo.

Ponizej przedstawiam przykady na uzycie polglisha.
Egzamplowe teksty:

Rano lepiej jechać sabłejem, niż brać basa, bo w city jest okropny trafik.
Chyba zostanę dziś na owertajma.
Aplikowałem na dżoba i czekam na kol, żeby zaprosili mnie na interwju

Powstaja nawet tak jakby "utwory muzyczne" w tym jezyku.

Lyriksy (slowa):
 
Wielki mi big dil
After czy bifor
Podniósł mi się flor
Fejs demolejszen

Weź mnie na dansflor
Zrobię ci hardkor
Tamten to ashol
Zero temptejszen

Mam lajki na fejsie
W realu gubię się
Jestem królową z bajki
Grandmatka truje mnie

Dziary że ho ho
Oldskulowy dżo
O co kaman no
Nie rób tragejszen

Chce zresetować się
Chce eksajtować się
Jestem królową z bajki
Grandmatka truje mnie

Rolowanie blanta na bakstejdżu
Jakaś soda jakiś dżus...

Mam lajki na fejsie
W realu gubię się
Jestem krolówą z bajki
Grandmatka truje mnie

Rolowanie blanta na bakstejdżu
Jakaś soda jakiś dżus..



sobota, 13 czerwca 2015

Widze bialych ludzi…………… I see white people!




Przyszlo lato, jak to w Szkocji bywa, nie umialo usiedziec na miejscu dluzej niz chwile. Rozejzalo sie dookola i od razu pognalo do centrow handlowych zostawiajac nas z chmurami i temperatura 14 stopni celcjusza – westchnienie - co zrobic.


 Jakkolwiek lato juz minelo, przez ostatnie trzy dni moglam w porze lunchu siedziec przed biurem podziwiajac odcienie bialosci na lydkach, kolanach, ranionach i dekoltach przechodniow. 



Takiej ilosci bialych ludzi nie widzialam nigdzie indziej. Tu pewnie nalezy sie sprostowanie dla wszystkich ktorzy w slusznym oburzeniu zarzuca mnie danymi statystycznymi, na przyklad, ze w Polsce jest mniej cudzoziemcow i inne kolory skory niz bialy sa rzadziej widywane na ulicach. Otoz nie pisze tu o rasie znanej pod nazwa „biala” ja mam na mysli BIALYCH ludzi.

Ja z racji urodzenia  w roznych kwestionaruiszach zobligowana jestem pisac „rasa biala”. Lecz nigdy o sobie jako o białej nie myslalam. W najlepszym razie bezowa, zima blado rozowa, ale napewno nie biala. Co wiecej, nie dosc ze nie jestem biala to jeszcze zmieniam kolory, blakne na zime, a latem osiagam rozmaite odcienie czerwieni lub brazu. Tak przynajmniej dzialo sie w czasach  kiedy mialam dostep do temperatur powyzej 30 stopni celcjusza. 

I tu wchodzi Szkocja, miejsce pochodzenia ludzi bardzo bialych. No dobrze, moze nie jest to biel sniegu, ale w zestawieniu do polskiego bezyku, jest to biel blada. W sloneczny dzien na ulice wylegaja stada ludzi wystawiajac na widok publiczny blade nozki i raczki ryzykujac oparzenia sloneczne w szalonych temperaturach 19 – 20 stopni celcjusza.  W umiarkowanie cieply dzien (wedlug moich standartow) w biurze dyskusja schodzi na palaca potrzebe natychmiastowego nabycia kremu z filtrem czy organizowania wyprawy do pobliskiego sklepu po lody. 

Siedzac po calych dniach z nosem w komputerze nie bardzo mialam okazje nacieszyc sie tym naszym trzy dniowym latem, natomiast co sprawilo mi duza radosc to po pracy wystawienie krzesla na ganek, gdzie moglam posiedziec chwile z ksiazka i spedzic czas podziwiajac zachody slonca a raz nawet motolotnie.






  

p.s. Raz do roku latem wlasnie, taksowkarze zabieraja dzieciaki na plaze w Portobello. Taksowki udekorowane balonami przejezdzaja przez cale miasto aby zatrzymac sie w slynnej lodziarni Lucas Icecream. W tym roku pogoda im dopisala cudnie, a ze akurat ich trasa przebiagala tuz obok mojej pracy udalo mi sie sfilmowac kawalek ich przejazdu :)









sobota, 6 czerwca 2015

Dollar Glen czyli w krainie mchu i paproci



 Okolo dwoch tygodni temu wybralam sie do wawozu polozonego w  miejscowosci Dollar.
 Nazwa Dollar budzi skojazenia ze Stanami Zjednoczonymi raczej niz z UK gdzie jako waluta funkcjonuje funt nie dolar z tego co mi wiadomo :) Zrodla tej nazwy prawdopodobnie wywadza sie z Piktyjsjego 'Dol' (pole) z 'Ar' (uprawne) lub Dol (dolina) + Ar (wysoka). Inne mozliwe pochodzenie tej nazwy moze wywodzic sie od Doilleir, co po Irandzku i Szkockim Gaelicu (staroszkocki)  oznacza "ciemny i ponury". Jak to naprawde jest tego nie wiem i teraz mozna tylko zgadywac. Tak czy inaczej oprocz razacego braku dolara poniewierajcego sie po okolicy, mozna tu znalezc zamek polozony na wzgorzu, piekne tereny spacerowe na pobliskich pagorkach oraz wawoz.

Zanim jednak dotarlismy do samego Dollara, zatrzymalismy sie przy straznicy w miejscowosci Clackmannan. Dla fanow Wladcy Pierscieni (wersja filmowa) ktorzy pamietaja piekna scene z ogniem rozpalananym na szczytach osniezonych gor, to takie wlasnie straznice sluzyly w celach przekazywania informacji o nadchodzacym niebezpieczenstwie na duze odleglosci.   Wiecej o historii Clackmannan i jego wiezy pod tym adresem.


Oprocz wiezy w miasteczku jest zabytkowy zegar na rynku



oraz kosciol z cmentarzem datujacym sie na 200 lat wstecz, lub wiecej.




W koncu dotarlismy do Dollara. Wawoz ktory prowadzi do zamku obfituje w niesamowite ilosci paproci, kwitnacego czosnku oraz wodospady. Znajomy ktory towarzyszyl mi w tej wyprawie, z uporem godnym lepszej sprawy usilowal mnie namowic do zucia tegoz czosnku.



Poddawszy sie w koncu,ostroznie ugryzlam kawalek liscia. Smakowal (i pachnial) jak czosnek. Podobno to bardzo zdrowe ..... dobrze ze mialam ze soba jablko zeby pozbyc sie czosnkowego smaku!


 
Oprocz czosnku w wawozie jest mnostwo, mnostwo mchu, paproci i oczywiscie male wodospady!
Po drodze do zamku bylo ich chyba trzy, a za zamkiem jeszcze ze dwa. Od calkiem malutkich po wieksze, roznie usytulowane nie zawsze tak by mozna bylo pstryknac im fotke.


Do zamku nie wchodzilismy, ruszylismy od razu na pobliskie wzgorza. Pogoda, jak na Szkocje, dopisywala cudnie. Slonce co prawda nie swiecilo non stop, ale wystawialo zlota twarz zza chmur na dostatecznie dlugo bysmy nie zmarzli. Cala wyprawe zaliczam do udanych i oby wiecej takich.